Jesień. Pogoda nas rozpieszcza, za oknem jest słonecznie i pięknie. Niestety, mimo tej cudownej aury zaczął się sezon chorobowy. Bywa, że choruje cała moja trójeczka. Na szczęście i nieszczęście, obecnie choruje tylko jedno dziecko. Najmłodszy. Gorączkuje i strasznie kaszle. Od początku września chorował już 3 razy. Co wyzdrowiał, apiać od nowa. Najgorsze są noce, gorączkę ciężko zbić a kaszel się nasila. Kiedy młody zasypia, trzeba wstawać.
Pobudka, po ciężkiej nocy.
Wstaję, a nawet „zwlekam się” się z łóżka niczym trup, nieboszczyk z grobu. Wygnieciona, z nieciekawą miną (spokojnie, tak po drugiej kawie wstępuje we mnie życie). Dzieci nie chcą wynurzyć się z łóżek, nakrywają głowy kołdrami mamrocząc: – jeszcze 5 minut!
Śniadanie.
Ekspresowe, bo weny twórczej brak a i sił jak na lekarstwo:
- Mamo, nie chciałam płatków owsianych tylko musli!!!- Krzyczy z kuchni córka.
- To zrób sobie musli- odpowiadam spokojnie.
- Co?! Nie słyszę! – krzyczy młoda.
- Masz problem…- Burczę pod nosem, aplikując choremu leki.
- Mamuś!- woła mnie średni.
- Dlaczego zrobiłaś mi płatki kukurydziane? Przecież mówiłem, że chcę kanapkę i kakao!- młody wytyka mi moją subtelną pomyłkę.
- Wypij z płatków mleko a z chlebaka weź sobie bułkę!- instruuję syna, robiąc zimne okłady wciąż gorączkującemu najmłodszemu.
Ubieranie:
Średni ma już wszystko przygotowane. Córa naturalnie stroi się sama
- Mamuś! Nie lubię tych majtek!
Nic, że w szufladzie syna jest majtek… Od slipek po bokserki. Nawet kolorystycznie może je dobierać, tak aby pasowały do outfit’u.
- Mamuś, gdzie jest moja szara bluza?! Jak zwykle! – foszy się moja modnisia – Jak chcę coś ubrać to to nie jest uprane!
Córa uwielbia szary kolor i ma mnóstwo ubrań w tym kolorze. Szarych bluz ma z pewnością kilka, ale ta jedna, jedyna która leży w koszu z brudną bielizną jest jej niezbędna.
Drugie śniadanie:
- Z czym mam kanapki?- Pyta się córa.
- Z serem i sałatą.
- A ja? A ja, co mam na śniadanko?
- Z szynką.
Średni zaczyna płakać.
Pytam się, więc spokojnie dlaczego. - Ona ma jeszcze sałatę, a ja mam samą szynkę- szlocha, a po policzkach płyną łzy jak grochy. Dobrze, że jestem zmęczona i nie mam siły się denerwować. Ze spokojem buddyjskiego mnicha i wyrazem twarzy jak po spaleniu nielegalnych substancji. Staram się mocno rozchylić powieki, tak aby syn mógł spojrzeć mi w oczy. Tłumaczę mu:
- Uspokój się, twoje kanapki są z szynką oraz z sałatą. Czy już wszystko w porządku? Już jest dobrze?
- Tak. – śpiewającym głosikiem odpowiada syn i z uśmiechem na ustach wyciera w mankiet zasmarkany nos.
Zbierają się do wyjścia:
- Mamuś, robił mi się supełek na sznurówce! Mamo, daj mi jeszcze jabłko! Mamo, daj 5 złotych! Mamo, chusteczek zapomniałem! Mamo, a czapka! Mamuś, podaj moją pracę na plastykę!….
Dają buziaka, przytulasa, machają łapkami mówiąc: – pa mamuś!!!
Wychodzą!!!
Spokój, cisza, chwila, odpoczynku. Czas na kawę…
- Mamusiu! Poczytaj mi bajkę!- przypomina o sobie mój pacjent.
Kiedy wszyscy są zdrowi próśb, problemów i zamieszania jest więcej, bo razy trzy.
Cóż. Dom wariatów. Moje potworki skutecznie wyrwą mnie z każdego letargu. Nie ma mowy o przygnębieniu, zmęczeniu czy senności. Ruch jak w Rzymie, gwar jak na targu i akcja jak w dobrym filmie.
Potrójna dawka energii .
Moja pobudka x3.